Internauci nie kryją oburzenia. Sklep w Krzemieniewie zwolnił pracownicę z 11-letnim stażem po tym, gdy ta zdecydowała się poczęstować koleżanki sklepowymi truskawkami. Owoce były przeznaczone do wyrzucenia.
To nie pierwszy raz, gdy procedury dotyczące tzw. „niesprzedawalnego” jedzenia, prowadzą do absurdalnych sytuacji. Pani Helena z Krzemieniewa zapłaciła za to swoim stanowiskiem pracy.
Gdy pracownica zauważyła, że opakowanie truskawek – wciąż dobrych do spożycia, jednak nie wyglądających już najlepiej – sklep postanowił przeznaczyć na straty, postanowiła uratować jedzenie. Sama zjadła kilka owoców, a resztę położyła w pomieszczeniu socjalnym, by każdy mógł się poczęstować. Nie wiedziała jeszcze, że ten gest będzie kosztował ją utratę pracy. Sprawę postanowiła nagłośnić córka pani Heleny, która w gorzkim poście na Facebooku zwróciła uwagę na problem marnowania żywności w polskich sklepach.
„Niesprzedawalna” żywność w supermarketach jest „odpisywana”, a więc wyrzucana. Nieświeże chleby, podwiędnięte warzywa czy owoce lądują w kubłach na śmieci. Mięso, które nie zostanie sprzedane, jest wyrzucane. Minimalna część trafia do banków żywności. Takie procedury.
Trudno ocenić, czy zawiniły absurdalne procedury, czy osoby je egzekwujące. Sieć sklepów Dino, póki co, nie wydała oficjalnego komentarza w tej sprawie. Jeśli sprawa nie przycichnie, prędzej czy później będzie musiała odnieść się do zarzutów autorki posta.
W komentarzach pod wpisem córki zwolnionej pracownicy roi się od głosów oburzenia. Internauci oznaczają również znane osoby (np. Filipa Chajzera) i programy telewizyjne w nadziei, że te podejmą temat. Ponadto gratulują odwagi autorce posta i przesyłają słowa wsparcia dla pani Heleny.
Przypomnijmy, że według informacji z grudnia 2020 roku, w Polsce rocznie marnuje się niemal 5 mln ton żywności. Jednocześnie, jak wynika z danych Polskiego Czerwonego Krzyża, w Polsce nawet pół miliona dzieci cierpi głód bądź niedożywienie.